Branża gastronomiczna w Lubinie powoli umiera - Miedzioweinfo.pl

Branża gastronomiczna w Lubinie powoli umiera

Ostatkami sił, ostatkami oszczędności sprzed lat, dochodem z działalności z innych dziedzin ratują się ci, którzy w Lubinie prowadzą restauracje lub puby. Jak mówią, ledwo żyją i nie wykluczają, że to ostatnie tygodnie ich istnienia, jeśli rząd nie pozwoli im ruszyć z działalnością. Starają się jak mogą, by utrzymać się na rynku, nie zwalniać pracowników i płacić należności wobec instytucji samorządowych i państwowych. Zapewniają, że legendarne wsparcie w ramach rządowych tarcz to kropla w morzu potrzeb.

Od wielu miesięcy lokale gastronomiczne pozostają zamknięte. Zakazy organizacji uroczystości okazjonalnych, brak możliwości przyjmowania klientów w lokalach. Jedyne co im zostawiono, to prawo do przygotowania posiłków na wynos, z tego jednak są znikome dochody.

Byliśmy zobligowani do zakupu kas online od 1 stycznia, które są połączone bezpośrednio z Urzędem Skarbowym. Widzę, jak wyglądają raporty sprzed dwóch lat. Nowa kasa to nowe wydatki. Nikt nas nie pytał, czy mamy na to. Tylko pierwsze tarcze zorganizowano szybko. Wydawało nam się, że to wsparcie będzie miarodajne, bo myśleliśmy, że to będzie trwało chwilę. Zostaliśmy oszukani. Obiecano nam, że nie będzie kolejnego lockdownu. Na tamten moment to było jednorazowe 5 tys. zł i 3x 2080 wsparcia postojowego. Niektórzy tylko mogli skorzystać ze wsparcia PFR, było w tym dużo wykluczeń. Samozatrudnieni w ogóle nie mogli z tego skorzystać. Kolejny lockdown sprawił, że wiele firm zbankrutowało. Dowozy w porównaniu do 2019 roku spadły. Wielu ludzi pracuje zdalnie w domu i szykują posiłki sami więc intensywność zamawiania znacznie spadła. Mam spadki 70%. – mówi Joanna Rychlewicz, prowadząca w Lubinie pizzerię Dolce Vita.

– Moja kasa w tamtym roku pracowała 53 dni. W tym roku można powiedzieć, że w ogóle nie została otwarta. Potężne koszty. Utrzymanie personelu, którego nie chcemy zwalniać. Od lat z nami pracują, zżyliśmy się z nimi. Mają swoje rodziny i wydatki. Wsparcie finansowe od rządu? Jeśli ktoś przekroczy spadek 40% dochodu w porównaniu z innymi miesiącami nie dostaje nic. Mam kilka procent więcej i nie dostaję nic. Moje 40% dochodu nie starcza na wiele. Czasami nawet na opłaty bieżące nie jest wystarczająco. ZUS pracowników to ponad 7 tys. zł, wynajem lokalu kolejne ponad 7 tys., wypłaty pracowników to ponad 15 tys. zł, media kolejne tysiące. Można tak mnożyć kolejne straty. Nie jesteśmy już nawet na styk. Kiedyś pomyślałem i trzeba było coś odłożyć, bo życie jest różne, bo coś się zepsuje, jakaś maszyna albo coś się stanie ze zdrowiem. W tej chwili nie ma już tych oszczędności. Dziś łudzimy się, że może nas otworzą. Jeżeli w maju nie będzie komunii, powiedzieliśmy z żoną, że to koniec. Jeszcze trochę i wszyscy idziemy na dno – mówi ze łzami w oczach inny lubinian prowadzący restaurację w Lubinie.

– Od momentu, gdy jesteśmy zamknięci jest źle. Kończy się 7 miesiąc, jak jesteśmy zamknięci. Tego już nie można porównać do normalnej działalności. Gdyby nie to, że działam w innej branży, to już byśmy byli pozamiatani. Mamy 6 pracowników. Wsparcie od rządu jest na zasadzie kroplówki. Pierwsza pomoc, jaka przyszła dla gastronomii w drugim lockdownie, przyszła w grudniu. Na 2 miesiące zostawili nas z niczym. Co to było? Jednorazowe 5 tys., zwolnienie z ZUS i można było ubiegać się od stycznia o dopłatę do pracowników, ale zatrudnionych na 30 września. My zatrudniliśmy dwójkę w grudniu. Tylko pierwsza tarcza szybko zadziałała. Żeby dostać pieniądze z PFR, trzeba było uregulować wszystko w Urzędzie Skarbowym. Musieliśmy się zapożyczyć, uregulować żeby dostać pieniądze. Od razu połowa poszła na oddanie podatków i długów. Wszystkim, co dostajemy, pokrywamy straty, a właściwie ich część, sprzed miesięcy. Jeszcze trochę i już nie damy rady. To kwestia czasu, może 2 miesiące – dodaje z płaczem inny właściciel lokalu gastronomicznego, który działa w Lubinie od kilkunastu lat, a jego pub cieszył się w mieście ogromną popularnością.


Lockdown i zasady wprowadzania poszczególnych ograniczeń oburzają wielu lubinian, którzy porównują ten proces z działaniami prowadzonymi w innych państwach, gdzie funkcjonują w zupełnie inny sposób.

– Rząd PiS nadal podejmują decyzję w czwartek wieczorem i wprowadzają je w życie w piątek rano. Nie mają żadnej wiedzy, żadnego pomysłu, żadnego planu. Za to, co zrobili z gospodarką, należy ich postawić przed plutonem egzekucyjnym. Minister czy premier opowiadający na konferencjach, jak ciężka jest walka z pandemią to szczyt hipokryzji. Trudną walkę to toczą przedsiębiorcy o przetrwanie, z idiotycznymi obostrzeniami, z nalotami policji i sanepidu. Trudną walkę z pandemią toczą lekarze w szpitalach, bo rząd przez 6 lat nie zrobił nic w kwestii służby zdrowia. Po pierwszej fali, która zakończyła się tylko na wybory, nadal nie robił nic, bo ważniejsze były podwyżki dla posłów i LGBT – pisze Artur Pedryc, jeden z naszych czytelników z Lubina.

Więcej z Miedzioweinfo.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *